piątek, 17 lipca 2009

Błędy młodości?

Przerzucałem dziś trochę starych rzeczy i trafiłem przypadkowo na cake z 50 płytami szemranego pochodzenia z przełomu wieków. Postanowiłem przypomnieć sobie muzykę, której wtedy słuchałem. Muszę przyznać, że wykopałem kilka kompaktów, których słucham do dzisiaj, ale trafiło się też sporo takich, za które mogę się wstydzić. Skoro jednak zacząłem pisać to w dalszej części tekstu nawet padną nazwy zespołów z tej drugiej kategorii. To do rzeczy.
Zacznę od tych lepszych, a trochę tego było. Między innymi QOTSA - "Songs for the Deaf". Ogólnie płyta znana i lubiana, przede wszystkim nagrana w znakomitym składzie z Laneganem, Oliverim i Grohlem.

Cały czas jest to jeden z moich ulubionych albumów, a queensów do tej pory wielbię ponad wszystko. Znalazłem też takie perełki jak toolowy "Lateralus" czy okołotoolowe "13th Step" (dla ludzi nieogarniętych - A Perfect Circle). Jako, że te kompakty były na wierzchu pomyślałem sobie, kurde, jednak z moim gustem nie było tak źle. Dalej trafiłem na Transplants, mówiąc krótko poboczny projekt Travisa Barkera z Blink 182, zespół bardzo ciekawie mieszał różne gatunki. Od punku po hip hop. A pamiętacie reklamę szamponu Fructis?

Bardzo przyjemnie słuchało mi się tej płyty po kilku latach rozłąki.
Potem znalazłem całą kolekcję płyt kalifornijsko-punkowych. Od The Offspring przez Blink 182 po Sum 41. I tutaj już bywało różnie. Do Offspring mam jakiś sentyment. W ogóle uważam, że płyty takie jak "Ignition" czy też "Smash" trzymają poziom. Nawet całkiem wysoki jak na przedstawicieli tego gatunku. Dla przykładu przytoczę jeden utwór:

Ok. Blink 182 też nie był jakiś fatalny. Ot taki przyjemny pop-punk, w sam raz na lato. Gorzej z Sum 41. Jak wrzuciłem do wieży "All Killer No Filler" to nie wytrzymałem zbyt długo. Góra 5 minut. Cóż, młody byłem :) Przy okazji przez moje ręce przeleciały płyty takich zespołów jak Rancid (też całkiem całkiem), Bad Religion (pamiętam jak kiedyś rżnąłem w GTA przy ich muzyce) i NOFX (cała muzyka na jedno kopyto).
Udało mi się wykopać też Foo Fighters z czasów, kiedy ich muzyka nie była jeszcze nudnym pitoleniem. Nie były to też szczyty artyzmu, ale takiego "One by One" słucha się dość przyjemnie.

Zaglądając w najgłębsze czeluści pudełka trafiłem na rzeczy najgorsze z najgorszych, mianowicie połowę fali metal-screamo-emo-chujo core'a. Ło matko. Jak mi to dziś uszy przeorało niemiłosiernie. Sam nie wiem co było najgorsze. Czy słodziutkie The Used, czy "groźne" polskie Wrinkled Fred (przy okazji gratuluję nazwy) albo może inne Funeral for a Friend tudzież kakofoniczny debiut Slipknota. No, ale takie były czasy. Nie miałem żadnego MTV2, nie miałem w domu dostępu do neta, przez co słuchałem każdego badziewia, które mi wpadło w ręce. Najlepszym znaleziskiem okazała się jednak inna płyta. Własnym oczom nie wierzyłem. Rychu Peja - "Na legalu"! Czad. Wersja pożyczona i zawłaszczona :) Przy tym już się mocno uśmiałem.
Jednak to jeszcze nie koniec. Znalazłem też solowy krążkek Sidneya Polaka. Jejku, pamiętam jak pod koniec gimnazjum i na początku liceum słuchaliśmy nałogowo tej płyty podczas nielegalnego spożywania napojów wyskokowych. Chociaż cały czas uważam, że spora część albumu jest idealna na męski wieczór przy alkoholu (oczywiście poza chłamem w stylu "Otwieram wino" czy jakoś tak).
Na samym dnie były jeszcze płyty Rammstein i Puddle of Mudd, które pozwolę sobie zostawić bez komentarza. Szczególnie tę drugą.
Oczywiście nie wymieniłem w tekście wszystkich odnalezionych wykonawców, bo pisałbym to do rana, jednak starałem się ułożyć taki zgrabny wachlarz zawierający zarówno tych najlepszych jak i tych najgorszych. Szczerze mówiąc warto było pomęczyć uszy nawet tymi najbardziej fatalnymi z możliwych, bo jednak każda z tych płyt to jakieś wspomnienia. Przy okazji mogłem się przekonać jak bardzo zmienił się mój gust muzyczny, jak się kształtował, właściwie to ewoluuje on do tej pory z czego jestem dumny. Dzięki temu udaje mi się nie zamykać trwale w jednym gatunku, pozwala poznawać nowe rzeczy. Naprawdę polecam wszystkim wygrzebanie starych płyt i poświęcenie kilku godzin na ich przesłuchanie. Świetna sprawa.

4 komentarze:

  1. Haha, fajny artykuł :) Ej, ja całkiem lubiłam (i nadal lubię) Foo Fighters. Mam wielki szacunek do Dave'a Grohla za to, ze udało mu się zedrzeć z siebie etykietkę perkusisty Nirvany i robić potem jeszcze bardzo wiele (mniej lub bardziej udanych rzeczy) rzeczy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobry Ramsztaj nie jest zły, kolego, nie ma się czego wstydzić :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Miło się pośmiać z zajawek muzycznych z przeszlosci ale gdyby nie te blinki , nofx i offspringi kto wie w jakim kierunku bym poszedł... może siedział bym teraz , słuchał dody i miał wytatuowany portret tego typka z feela ;]

    OdpowiedzUsuń
  4. Racja, od czegoś trzeba zacząć :)

    OdpowiedzUsuń