poniedziałek, 31 sierpnia 2009

Rachael na Małym Dziedzińcu UW


W ten czwartek, 3 września, na Małym Dziedzińcu UW wystąpi znany i lubiany zespół Rachael. Jako, że grupa (podobno) szykuje się do nagrywania swojego materiału, warto sprawdzić w jakiej są formie.
Start: 20:00
Wjazd: za frajer

niedziela, 30 sierpnia 2009

The Spouds - Serenity is Only a Brainwave


Mój pierwszy kontakt z The Spouds miał miejsce pod koniec ubiegłego roku, usłyszałem ich wtedy w Hydrozagadce. Muszę przyznać, że mi się spodobali, ale nie zwalili mnie z nóg, po prostu zaserwowali porządną dawkę porządnego rocka. Jakiś czas później było mi dane sprawdzić pierwszą EPkę czy tam demo zespołu, jak zwał tak zwał, ale po kilku przesłuchaniach zaginęła gdzieś wśród innych płyt. Teraz w moje ręce wpadło ich kolejne dziecko, czyli Serenity is Only a Brainwave.
Na początek spójrzmy na okładkę, której autorem jest Tomek, na co dzień perkusista The Spouds. Dla mnie jest świetna i przy okazji raczej nietypowa, a więc zaczynamy od dużego plusa.
Pora zająć się muzyką. Pierwsze, co rzuca się na uszy to brzmienie, znakomite, jakieś pińcet razy lepsze niż na poprzednich nagraniach. EPka zaczyna się od kawałka "Running with Scissors". Przy pierwszych przesłuchaniach miałem dwa dziwne skojarzenia. Głos wokalisty przypominał mi Nicka z Blindead, a tytuł At the Drive-In. Jednak tak naprawdę The Spouds grają w swoim stylu, który ogólnie można nazwać takim dość ponurym post-punkiem z noisowymi naleciałościami, ale o tych naleciałościach będzie później. Na dobrą sprawę nikt inny u nas tak nie gra, dzięki temu 'Spoudsi' bardzo się wyróżniają. Całość jest utrzymana w średnich tempach, z drobnymi odchyleniami w obie strony, przez co materiał jest spójny. Tak jak pisałem, od samego początku czuć olbrzymi progres. Najfajniej to słychać w "Broken Sound", jedynym kawałku z tej EPki, który był zarejestrowany wcześniej. Już na samym jego początku mamy niespodziankę - saksofon. Podobno przy pierwszym przesłuchaniu powiedziałem, że to rewolucja, przyznaję jednak, że tego nie pamiętam (:D), ale jeśli tak było to trochę przesadziłem, nie ma rewolucji, jednak ten saksofon cholernie dużo wnosi do muzyki, wspaniale do niej pasuje. Poza tym słychać gigantyczną różnicę w brzmieniu i w śpiewie. W krótkim czasie ten młody zespół niesamowicie ewoluował. Najlepsze zostawili słuchaczom na koniec. Zamykające EPkę "Crisis" po prostu niszczy. Zaczyna się od jazzu (znów mamy saksofon), żeby na koniec dotrzeć we wspomniane wcześniej noisowe rejony. W ten oto sposób otrzymujemy ponad 6-cio minutowe cudo. Pozostałym kawałkom też nic nie brakuje, wszystkie są znakomite, opisałem po prostu te, moim zdaniem, najlepsze. Cóż jeszcze można dodać? Wszyscy instrumentaliści spisują się wprost wybornie, mamy więc świetny bas, jeszcze lepsze gitary i znakomitą perkusję. Kapitalnie wypada też wokalista. W ogóle wokale od samego początku mnie chwyciły. No i oczywiście o mało nie zapomniałem o jeszcze jednej ważnej kwestii. Nie jest to płyta, która wpadnie w ucho po pierwszym przesłuchaniu, trzeba jej dać trochę czasu, a na pewno się odpłaci.
Krótko podsumowując, sprawa wygląda tak: dla mnie Serenity is Only a Brainwave to jedna z najlepszych płyt wydanych w tym roku w Polsce, a jeśli dodatkowo weźmiemy pod uwagę wiek muzyków, może okazać się, że mamy do czynienia z najbardziej obiecującą polską grupą. Zaznaczam, że całą recenzję napisałem na serio, nie planowałem lizać dupy zespołowi, który przedpremierowo udostępnił mi swój materiał ;)

Premiera EPki planowana jest na początek października, a ja już teraz rezerwuję sobie jeden egzemplarz. Sprawdźcie ich koniecznie, bo przegapicie coś ważnego!

EDIT: Album zostanie wydany na CD i kasecie magnetofonowej :)

Tracklista:
1. Running with Scissors
2. No Light
3. Broken Sound
4. Absent Lovers
5. 11
6. The Dreamlife of Angels
7. Crisis


MySpace zespołu: http://www.myspace.com/thespouds

Isis w Warszawie!


Przed chwilą dotarła do mnie bardzo ciekawa informacja. 10 listopada w warszawskiej Proximie wystąpi legendarna już (w niektórych kręgach :D) grupa Isis. Więcej szczegółów wkrótce.

środa, 26 sierpnia 2009

Setting the Woods on Fire - Jadłodajnia Filozoficzna 25.08.2009

Wczoraj w ramach akcji Poznań dla Ziemi występowało Radiohead, więc zamiast jechać na hulajnodze czy innej deskorolce do Wielkopolski, z troski o naszą planetę, postanowiłem pójść na piechotę do Jadłodajni, na koncert aż trzech grup, czyli Chasing the Sunshine, Her Only Presence i Setting the Woods on Fire. Na miejsce dotarłem koło 21, jeszcze nic się nie działo. Frekwencja była, jak na Jadło, dość słaba, może to wina dnia, cóż, wtorek nie przyciąga tłumów.
Przechodząc do samego koncertu, na scenie najpierw pojawił się jednoosobowy projekt Chasing the Sunshine. Muszę przyznać, że było ok. Tzn. ani mnie nie porwało, ani nie zanudziło. Maciej Buźniak, bo tak się nazywa osoba odpowiedzialna za Chasing the Sunshine, grał na gitarze akustycznej i harmonijce ustnej, a do tego śpiewał. Muzykę można nazwać połączeniem indie i folku, ewentualnie "college'owym graniem" jak to powiedział Wieczór z Uwolnij Muzykę. W każdym razie po tym krótkim, bo zaledwie około 20-minutowym (góra półgodzinnym), koncercie mam ochotę na sprawdzenie jakiegoś studyjnego materiału.
Występ numer dwa - hiszpańskie Her Only Presence. W ogóle mi się nie podobało, wynudziłem się jak mops, myślałem, że zasnę pod sceną. Her Only Presence to podobnie jak Chasing the Sunshine tylko jedna osoba - Luis Cifre. Grał podobnie jak Maciek na gitarze i harmonijce, a swoją muzykę dodatkowo wzbogacił elektronicznymi podkładami. Szkoda tylko, że aż tak wiało nudą. Rozbudziłem się tylko trochę przy końcówce, kiedy Luis zaczął grać na... GameBoyu. Muszę przyznać, że to ciekawy pomysł :) Jednak po tym co usłyszałem w Jadło, nie mam najmniejszej ochoty na przesłuchanie płyty.
No i na koniec na scenę wyszła gwiazda wieczoru - Setting the Woods on Fire. Jakiś czas temu pisałem recenzję ich debiutanckiego albumu, teraz przyszedł czas, żeby sprawdzić ich na żywo. Efekt? Prawdziwy koncertowy niszczyciel! Dawno nie widziałem aż tak porywającego występu polskiej kapeli. Jeśli podoba ci się płyta, musisz zobaczyć ich na scenie, jeśli nie, tym bardziej! Wulkan energii, wspaniałe melodie z albumu na żywo brzmią jeszcze lepiej, podobnie z wokalem, do którego miałem trochę zastrzeżeń, wczoraj było idealnie, krzyczane partie wbijały w podłogę. Moją uwagę przyciągnął też perkusista, który miał bardziej kamienną twarz niż Mark Lanegan, ale grał kapitalnie. Szkoda, że scena w Jadło jest taka mała, chłopaki stali trochę ściśnięci, nie mieli zbyt dużo miejsca na jakiekolwiek manewry, a szkoda, bo widać było, że Marcina, wokalistę i gitarzystę, aż nosiło. Chętnie zobaczyłbym ich na większej scenie. Zespół zagrał trochę kompozycji ze swojej płyty oraz kilka, których nie znałem, również fajnych. Nawet nagłośnienie dawało radę, co w JF nie jest wcale oczywiste. Koniecznie trzeba zobaczyć ich na żywo, żeby wiedzieć co dobrego dzieje się na rodzimej scenie.
Cóż, wtorkowy wieczór wypadł jak najbardziej na plus, muszę przyznać, że lepiej nie dało się wydać tych 10 złotych.

wtorek, 25 sierpnia 2009

Setting the Woods on Fire w Jadłodajni Filozoficznej


Już dziś w Jadłodajni Filozoficznej wystąpi Setting the Woods on Fire, Chasing the Sunshine oraz hiszpańskie Her Only Presence.
Start: 20:30
Wjazd: dycha

niedziela, 23 sierpnia 2009

Konkurs z nagrodami :)

Tak jak zapowiadałem jakiś czas temu, przyszła pora na konkurs, w którym można coś wygrać. Wystarczy tylko odpowiedzieć na jedno proste pytanie.

Na jakim instrumencie gra Wojtek Grabek?

Odpowiedzi wysyłajcie na adres r.wojcik87@gmail.com

Nagrodą jest fizyczne wydanie płyty Grabka - mono3some.

Wygrywają dwie pierwsze osoby, które udzielą poprawnej odpowiedzi na pytanie.

Konkurs zorganizowany dzięki uprzejmości Moniki i Majka z Sunday at Devil Dirt, którzy podarowali mi te płytki.

Serdecznie zapraszam do zabawy :)

UWAGA. Obie płyty już wyszły, także konkurs dobiegł końca. W przyszłości planuję więcej takich atrakcji.

piątek, 21 sierpnia 2009

Them Crooked Vultures (pt 2)

Teraz możecie się spodziewać częstych aktualizacji zawierających wieści z obozu Them Crooked Vultures. Na YT pojawiło się kilka fajnych filmików z festiwalu Pukkelpop. Przy wczorajszym nagraniu ze studia pisałem, że nie mam już wątpliwości co do jakości płyty, która, przypominam, ukaże się w październiku, a teraz to się potwierdza, ale, do cholery, chyba nie wytrzymam tyle czasu! Geniusze!
Przypomnę też skład grupy:
Josh Homme (Queens of the Stone Age, Kyuss) - wokal, gitara;
John Paul Jones (Led Zeppelin) - bas, klawisze;
Dave Grohl (Foo Fighters, Nirvana) - perkusja.

Marilyn Manson w Warszawie


Zespół wystąpi 17 listopada w Stodole. Ucieszyłem się, bo poza Mansonem będzie też Chris Vrenna, niegdysiejszy członek Nine Inch Nails i co najważniejsze Twiggy Ramirez aka Jordie White, również były członek NIN, prawa ręka Marilyna, to właśnie Twiggy jest w dużej części odpowiedzialny za słynną trylogię, czyli Antichrist Superstar, Mechanical Animals i Holy Wood. Jedynym problemem jest horrendalna cena biletów - 176 zł. Dla porównania NIN kosztowało 125 zł, a z całym szcynkiem dla Mansona, Reznor jest bardziej cenionym artystą. Cóż, pewnie i tak pójdę, bo w Warszawie w tym roku była bida z koncertami ;) Chociaż jak zagrają stare szlagiery i lepsze fragmenty ostatniej płyty będę zadowolony.
Na przykład takie:

czwartek, 20 sierpnia 2009

Them Crooked Vultures

Wczoraj wieczorem dostałem maila od Josha Homme'a, Dave'a Grohla i Johna Paula Jonesa, a w nim taki oto filmik:

I ja już nie mam żadnych wątpliwości. Najlepsza płyta w tym roku ukaże się 23 października.

środa, 19 sierpnia 2009

Soulsavers - Broken

W zeszłym roku, zaraz po koncercie The Gutter Twins w Proximie, Marek Lanegan mówił, że następna jego płyta będzie owocem współpracy z Soulsavers. I nie kłamał. Widać, że jeśli już się odezwie to mówi tylko prawdę. Zataił za to kilka faktów. Nie wspomniał o udziale Mike'a Pattona. Nie burknął też, że będzie to tak dobra płyta. Chociaż tego ostatniego można było się domyślać. Może to co teraz napiszę jest trochę oklepane, ale muszę. Lanegan jest współczesnym Midasem, czyli wszystko czego się tylko dotknie od razu zamienia w złoto. Tak też stało się z nową płytą Soulsavers. Broken (ha! znajomy tytuł :) to na pewno jedna z najlepszych rzeczy w tym roku. Utworów mamy 13. Z czego 11 albo 12 NISZCZY. Któryś mi się nie podobał, ale o tym później. Zaczyna się od nastrojowego, instrumentalnego kawałka. Od razu można zacząć się wczuwać w klimat płyty. Przy drugim w kolejności, rockowym "Death Bells", do głosu dochodzi Mark, a jak wiadomo wokalistą jest on wybornym. Na Broken tylko to potwierdza. Najbardziej oczekiwałem jednak na numer 3 (Unbalanced Pieces), bo właśnie w nim swojego głosu użycza sam Mike Patton. Co prawda tylko w refrenach, ale i tak wystarcza. Refren tak wbija się do głowy, że dziś przez cały dzień nie mogłem się go pozbyć. Nawet dobrze, ponieważ mamy do czynienia z kawałem wyśmienitej roboty. Nie będę opisywał wszystkich kawałków. Przedstawię tylko ogólny zarys dalszej części płyty. Pojawia się trochę klawiszy (pianino czy fortepian), trochę smyków, trochę dęciaków, trochę autentycznie gospelowego klimatu, momentami trochę zbliża się to do dokonań Lanegana i Isobel Campbell, oczywiście nie brakuje przy tym ciekawych gitar. I kiedy wydaje się, że nic już nas nie zadziwi, nagle pojawia się "Praying Ground" z cudownym wokalem pani, która występuje pod pseudonimem Red Ghost (świetnie śpiewa, a do tego jeszcze ładnie wygląda, zobaczcie sami http://www.myspace.com/redghostsounds). Potem jeszcze lepiej wypada razem z Laneganem w "Rolling Sky". I przez taką końcówkę płyty zapomina się nawet o tym jednym słabszym utworze, o którym wspomniałem. To już nieważne.
Na koniec jedna mała wskazówka. Album jest idealny na spokojny wieczór, a doprawiony odrobiną (bądź większą ilością, jak kto woli) wódki w jakimś dobrym drinku smakuje jeszcze lepiej. Wiem, bo podczas pisania recenzji zastosowałem ten manewr. Polecam!
Wychodzi na to, że Soulsavers zaserwowali nam płytę, która powinna wepchnąć się wysoko we wszystkich podsumowaniach bieżącego roku. Miód na uszy.



A to autor wraz z Bogiem. Chcielibyście takie zdjęcie, nie?

wtorek, 18 sierpnia 2009

Hurt vs Hurt

Przyznam, że to jest trochę zapchajdziura, bo cierpię ostatnio na drobny brak czasu, który nie pozwala mi na napisanie kolejnego, dodam, że zaplanowanego już, tekstu. Przy okazji coś, co mnie od jakiegoś czasu interesuje. Chodzi o utwór "Hurt". Ten, który zamyka jedną z lepszych płyt lat 90, czyli The Downward Spiral (oczywiście chodzi o Nine Inch Nails) i o cover w wykonaniu Johnny'ego Casha. Żeby zaspokoić własną ciekawość wrzucam na stronę ankietę (jest po prawej stronie) i zachęcam do głosowania. Nagród nie przewiduję. Może będą w przyszłości :)


A może jeszcze inne wykonanie podoba wam się najbardziej? Czekam na propozycje.

Na koniec jeszcze drobne info. W czwartek (20.08) na Małym Dziedzińcu UW wystąpi Elvis Deluxe. Zobaczyć trzeba, wstęp za frajer!

MySpace zespołu: http://www.myspace.com/elvisdeluxe

niedziela, 16 sierpnia 2009

Podsumowanie tygodnia pt 7 i 8

Dziś 2 w 1, bo tydzień temu mi się zapomniało, a więc nietypowo, będzie podsumowanie dwóch tygodni. Znów zwycięzca pochodzi z Polski. I jest to zespół, którym zachwycałem się kilka dni temu przy okazji recenzji. Wiecie już o kogo chodzi?
Album tygodnia - Skinny Patrini - Duty Free
Utwór tygodnia - The Kills - Wait

piątek, 14 sierpnia 2009

Grabek - LP


Dziś przeglądając MySpace trafiłem na bardzo ciekawego newsa. No może nie takiego niusa, bo wiadomo o tym już prawie 2 tygodnie, ale nie było mnie w Warszawie, nie miałem dostępu do internetu, więc mam usprawiedliwienie. Otóż okazało się, że Grabek przygotowuje się do nagrania płyty długogrającej. Apetyt jest duży, zobaczymy co z tego wyjdzie.
A to treść posta z majspejsowego bloga Grabka:
"Stało się! Nowa płyta w drodze! Będzie mrocznie, romatycznie (hahaha), czadowo i...wokalnie. Będą goście, ale o Nich w swoim czasie :) Na razie "nagrywają się" demo poszczególnych utworów. Szturm studia w październiku. A niebawem kolejna porcja newsów :)

Buziaki"

Czekam z niecierpliwością na dalsze informacje i przede wszystkim efekty pracy!

czwartek, 13 sierpnia 2009

Skinny Patrini - Duty Free


Zaczęło się od tego, że na początku lipca chciałem zobaczyć Skinny Patrini na festiwalu MTV w Gdańsku, jednak grali oni na małej scenie tuż przed BRMC, ważniejsze okazało się zajęcie dogodnego miejsca pod dużą sceną. Nie wiedziałem jaką muzykę grają, czego mogę się spodziewać, słyszałem tylko wiele pozytywnych opinii na ich temat. Pofestiwalowe komentarze dodatkowo zachęciły mnie do sprawdzenia debiutanckiej płyty duetu. Jak usłyszałem to padłem i do tej pory nie mogę się podnieść. Pierwsza myśl była taka: polski Ladytron. A nawet lepiej niż Ladytron, bo Duty Free jest krążkiem ciekawszym od Velocifero. Hmmm. Fajnie, że ktoś w Polsce robi taką muzykę. Czytałem kilka recenzji, gdzie autorzy zarzucali Skinny Patrini wtórność. A tam. Ja czuję w tej muzyce coś co nie pozwala mi przestać jej słuchać. Może to ten elektroniczno-punkowy jazgot. Może to elektryzujący głos wokalistki, Ani Patrini. A może jedno i drugie? Albo trochę tego i trochę tego? Tak. Zdecydowanie optuję za tym ostatnim. W warstwie muzycznej nie ma zbędnego pitolenia. Electroclash się to ponoć zwie, czyli, powiedzmy, połączenie muzyki elektronicznej z punkiem. Cudnie, mówiąc bardziej hip hopowym slangiem, grubo ;) A wokal? Różnorodny. Raz z pazurem, taki punkowy, mocny, innym razem słodki, a zaraz przesiąknięty erotyzmem. Pierwsze co ślina przynosi na język to "łał" tudzież "wow", ewentualnie "o kurwa, ale zajebiste". Najważniejsze, że płyta jest świetna od samego początku do końca, nie ma na niej słabych fragmentów. Rozbieranie jej na czynniki pierwsze nie będzie potrzebne. Jedyną wadą jaką odnajduje jest okładka, nie bardzo mi się podoba.
I teraz żałuję, że nie poszedłem w Gdańsku pod małą scenę, że tyle czasu żyłem nie wiedząc o istnieniu Skinny Patrini. Z pewnością, gdybym poznał ten album wcześniej pozmieniałby moje zeszłoroczne podsumowanie muzyczne. Kto wie, może wbiłby się na sam szczyt. Klasa światowa! Obiecuję, że nie opuszczę żadnego warszawskiego koncertu :)


MySpace zespołu: http://www.myspace.com/skinnypatrinielectroduo

Alkopoligamia

Tak jak obiecałem wrzucam klip Pjusa do utworu "Głośniej od bomb", poświęconego batalionowi głuchoniemych, który walczył w Powstaniu Warszawskim. Przyznam, że spodziewałem się trochę innego obrazka, ale się nie rozczarowałem. Przypomnę tylko, że premiera krążka "Life After Deaf" obędzie się na jesieni.

Druga sprawa to projekt o nazwie Blow, czyli połączone siły Świętego i przecudownej Flow. Ich płyta zostanie wydana przez wytwórnię Mesa i mam nadzieję, że ukaże się jeszcze w tym roku. Może być konkretna miazga. Z wielką niecierpliwością będę wyczekiwał tego krażka, przede wszystkim ze względu na głos Flow.

środa, 12 sierpnia 2009

Słów kilka o... (pt 3)


Kilka dni temu miała miejsce premiera nowej płyty Behemotha. Krążek zebrał sporo bardzo pozytywnych recenzji nie tylko w Polsce, ale i na całym świecie. Wiele ważnych czasopism metalowych zdążyło okrzyknąć go albumem miesiąca itp. Jednak to u nas rzecz się stała niesłychana. Evangelion zadebiutował na pierwszym miejscu wśród najlepiej sprzedających się płyt w salonach Empik. Z całym szacunkiem dla Behemotha, jest to dla mnie sytuacja wręcz nieprawdopodobna, świadcząca o tragicznej sytuacji na naszym rynku. Bo jak inaczej to wytłumaczyć? W kraju, gdzie we wszelkich zestawieniach króluję chłam i tandeta, nagle okazuje się, że najwięcej ludzi kupuje krążek z muzyką najbardziej ekstremalną z możliwych.
O taką:

Owszem, Behemoth zrobił kolejny krok do przodu, ale ile mogło pójść płyt? 5 tysięcy? 10 tysięcy to chyba maksimum. Oznacza to tyle, że nasz rynek praktycznie nie istnieje, mało kto kupuje płyty. Przykre to, ale prawdziwe. Swoje zdanie zmienię tylko w przypadku, gdy Evangelion zadebiutuje na pierwszym miejscu Billboardu. No dobra, przesadzam, niech będzie pierwsza dziesiątka.
Jesteśmy ewenementem na skalę światową. Amen.

Ps. Co do samej muzyki. Behemoth nie wziął jeńców! I duży plus dla Maleńczuka za gościnny występ.

wtorek, 11 sierpnia 2009

Rancid - Let the Dominoes Fall


Rancid nie słuchałem już chyba ze 3 lata, ale premiera nowej płyty jest znakomitym pretekstem do odnawiania dawnych znajomości muzycznych. Panowie na ten krążek kazali czekać bardzo bardzo długo, bo aż 6 lat mięło od premiery znakomitego Indestructible. W tak zwanym międzyczasie ukazały się jeszcze dwie płyty Tima Armstronga, wokalisty Rancid. Pierwsza solowa, raczej przeciętna i druga nagrana z Transplants, fantastyczna, bardzo eklektyczna. Dopiero teraz przyszła pora na materiał wydany pod szyldem Rancid. Cóż, nie ma rewolucji, nie ma też ewolucji. Jest za to muzyka, do której fani zespołu są przyzwyczajeni, czyli punk rock z domieszką ska, inspirowany The Clash. Na szczęście nie jest to bezmyślne zrzynanie, Rancid już dawno wypracował swój własny, od razu rozpoznawalny styl. Mimo, że zespół pochodzi z Kalifornii, nie jest typowym reprezentantem tamtejszej sceny punkowej. Z Green Day czy innymi takimi kapelami niewiele ma wspólnego.
No dobra, ale przechodząc do samej płyty trzeba przyznać, że trzyma poziom. Aczkolwiek nie przez cały czas. Wszystko wydaje się być na swoim miejscu, jednak brakuje przysłowiowej kropki nad "i", tego czegoś co sprawiało, że wcześniejszy krążki były wyjątkowe. Momentami mam wrażenie, że panowie zaczynają troszkę podgryzać własny ogon, najlepszym przykładem jest chyba "Up To No Good" przypominający jeden z kawałków z poprzedniej płyty. Po pierwszym przesłuchaniu będziecie wiedzieć który. Drugim problemem jest drobne przynudzanie w środku albumu. Trwa on około 45 minut, a sprawie wrażenie jakby był co najmniej dwukrotnie dłuższy. Może to wina dużej ilości krótkich utworów (jest ich aż 19!). No tak, ale pisałem, że trzyma poziom i tylko narzekam. Sprawa wygląda tak, że słucha się tego całkiem nieźle. Najlepiej wypadają szybsze, punkowe piosenki, czuć w nich moc (sprawdźcie takie "Damnation" czy "Dominoes Fall"). Jeśli dołączymy do tego specyficzny głos Armstronga otrzymamy przepis na dobrą płytę.
Na koniec mogę tylko powiedzieć, że Let the Dominoes Fall nie jest albumem przełomowym w karierze zespołu, ale z pewnością warto niego sięgnąć, chociażby dlatego, że jest to jeden z najlepszych amerykańskich krążków punkowych wydanych w tym roku. W skali od 1 do 10 będzie to 6+ albo nawet 7.