wtorek, 2 marca 2010

King Midas Sound - Waiting for You



Obiecałem, że coś napiszę, a nie mam w zwyczaju oszukiwać więc to zrobiłem. Wybór padł na King Midas Sound i album Waiting for You. Już tłumaczę dlaczego tak się stało. Powody są dwa. Po pierwsze to wyśmienity materiał, a po drugie Króla Midasa będzie można zobaczyć w Polsce już za kilka miesięcy (na festiwalu Tauron Nowa Muzyka).
Za projekt King Midas Sound odpowiada brytyjski producent Kevin Martin (The Bug, Techno Animal) oraz poeta Roger Robinson. Ich debiutancki krążek został wydany przez wytwórnię Hyperdub. No właśnie, skoro Hyperdub to można się już domyślać, że tym razem Kevin Martin postanowił ruszyć w rejony okołodubstepowe. I rzeczywiście tak jest.
TEZA: Waiting for You – album genialny.
No to co? Obalamy czy pokazujemy rację tego założenia? Zdecydowanie to drugie.
1. Muzyka.
Absolutne mistrzostwo świata, co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości. Ok, wymaga skupienia, trzeba posłuchać tej muzyki przez jakiś czas, ale potem musi, po prostu musi was złapać. Mamy tu trochę wpływów dubstepowych, mamy trochę trip hopu. Wszystko w idealnych proporcjach. Nie za mało, nie za dużo. Już otwierający płytę Cool Out pokazuje czego można się spodziewać. Bas! Piękny, potężny, taki, który odczuwamy całym ciałem. Serio. Od czubka głowy aż do stóp czuć ten bas! A jak włączycie kawałek nr 8, czyli Blue to zmiecie was z powieszchni ziemi. Rewelacja. Co jeszcze? Bębny - sytuacja analogiczna. Sprawdźcie Meltdown. Wszystko to dopełnione jest przepyszną elektroniką. Miodzio!
2. Wokal/teksty
Kolejny mocny punkt tego albumu. Za te dwie rzeczy odpowiada głównie Roger Robinson. Bardzo dobre, rzekłbym, że czasami wręcz egzystencjalne liryki + świetny sposób ich przekazania. Od delikatnego, spokojnego śpiewu (choćby wspomniany wcześniej Cool Out) po melodeklamację (np. Earth a Killya).
3. Klimat.
Tutaj również jest kapitalnie. Mroczny, narkotyczny, duszny, „zadymiony" klimat tylko dopełnia dzieła zniszczenia. Nie ma co się rozpisywać, trzeba posłuchać i poczuć :)

Płyta trwa niespełna 50 minut, jednak po tym czasie nie wiedziałem jak się nazywam. Od ostatniego wydawnictwa The Flaming Lips nic aż tak nie rozłożyło mnie na łopatki. Cudo!

Aha, jeszcze jedno, Massive Attack mogą Martinowi i Robinsonowi sprzęt na scenie rozkładać, a nie bawić się w albumy tak słabe jak Heligoland.
6/6

EDIT: Gratis dorzucam skany książeczki! O tutaj!

5 komentarzy:

  1. proste, kevin martin to jest koleś ;)
    ja ze swojej strony polecam starsze projekty, w których się udzielał, tj. god (razem z broadrickiem i zornem m.in.) oraz ice. swego czasu wydałem majątek na ich płyty. czemu już tak się nie gra?

    OdpowiedzUsuń
  2. powoli zabieram się do sprawdzania tych starszych rzeczy.

    OdpowiedzUsuń
  3. gdzie moge znalezc teksty z tej płytki?

    OdpowiedzUsuń
  4. prawdę mówiąc nigdzie ich nie widziałem w sieci.
    w wolnej chwili mogę zeskanować książeczkę, która swoją drogą jest równie rewelacyjna jak płyta.

    OdpowiedzUsuń
  5. jakbyś mógł, to był bym bardzo wdzięczny

    OdpowiedzUsuń