sobota, 20 marca 2010

The Dillinger Escape Plan - Option Paralysis

Jestem wyznawcą Ire Works, jestem fanem The Dillinger Escape Plan, dlatego Option Paralysis było najbardziej wyczekiwanym przeze mnie wydawnictwem roku. Mimo, że nie słucham tego zespołu nałogowo to zdarzają mi się kilkudniowe okresy, gdy muzyka Amerykanów nie opuszcza mojego odtwarzacza. Po warszawskim koncercie w 2008 roku (swoją drogą to był jeden z lepszych gigów jakie było mi dane zobaczyć) takie dillingerowe fazy pojawiały się częściej, zaś od premiery teledysku do Farewell, Mona Lisa, TDEP ciągnie się za mną jak cień. Po tym krótkim wstępie łatwo się domyślić, że miałem dość duże oczekiwania związane z Option Paralysis
Od premiery Ire Works minęło już 2,5 roku, a muzyka TDEP mocno się zmieniła. Ubyło troszkę elektroniki, nie ma ultraprzebojowych rzeczy w stylu Milk Lizard, jest więcej gitar, utwory stały się bardziej złożone. Od razu słychać, że chłopaki (właściwie to przede wszystkim Ben Weinman) kombinują. I bardzo dobrze, bo nie można osiąść na laurach. Trzeba ewoluować coby nie zanudzić słuchacza.
Otwierające płytę Farewell, Mona Lisa ładnie pokazuje możliwości zespołu. Zaczyna się od trzęsienia ziemi, żeby potem przejść do bardziej rockowego grania, a na koniec jeszcze raz przywalić. Piękne 5 minut.
Option Paralysis jest moim zdaniem podzielone na dwie części. Pierwsze pięć utworów to ostre dillingerowe łamańce. Coś za co uwielbiam ten zespół. Bo niby muzyka jest pokręcona do granic możliwości, a mimo to znajduje się miejsce na melodie. Melodie, których często brakuje mi u innych przedstawicieli wszelkich matematycznych gatunków. Już po pierwszym przesłuchaniu te pięć kawałków pozostawia trwały ślad w głowie. Dla przykładu, ja czuję się naładowany potężną dawką energii, a w uszach cały czas latają mi dość chwytliwe refreny. Wydawać by się mogło, że kolejne utwory będą w podobnym klimacie, ale wcale tak nie jest!
Widower - niszczyciel jakich mało! Zaczyna się od partii fortepianu zagranych przez Mike'a Garsona (David Bowie, Nine Inch Nails!), potem pojawiają się gitary, powiedziałbym, że nawet progresywny klimat, a w ostatniej części wracają połamańce. Cudo po prostu!
Room Full of Eyes - w pierwsza jego część jest jednym z bardziej pokręconych fragmentów płyty, a druga to prawdziwy walec.
Chinese Whispers - to z kolei najbardziej przebojowy i chyba najsłabszy fragment Option Paralysis. Chociaż nie mówię, że jest jakiś fatalny. Po prostu odstaje poziomem od reszty.
I Wouldn't If You Didn't - jeszcze jeden utwór ewidentnie podzielony na kilka części. Od genialnej, dzikiej, szaleńczej rąbaniny przechodzimy do kapitalnego, melodyjnego fragmentu (znów z udziałem Garsona), a na zakończenie dostajemy kolejnego kopa w ryj!
Parasitic Twins - jedyny kawałek na płycie naszpikowany dużą ilością elektroniki i zarazem jeden z największych wymiataczy. Puciato momentami śpiewa w nim jak Maynard James Keenen ;)
W ogóle Greg Puciato zasługuje na duże brawa. Pokazuje całą paletę swoich możliwości. Potrafi krzyknąć, kiedy trzeba delikatnie zaśpiewa, a w innym miejscu pokazuje kawał naprawdę mocnego głosu. Trzeba mu przyznać, że jest naprawdę wszechstronnym wokalistą.
Ben Weinman to klasa sama w sobie. Od wielu lat trzyma formę. 
Nie można zapomnieć też o nowym bębniarzu. Billy Rymer wymiata, wymiata i jeszcze raz wymiata. Partie perkusji są niesamowite!

Option Paralysis nie zawiodło moich oczekiwań. Powiem więcej, jestem zachwycony. Kolejny krok The Dillinger Escape Plan do doskonałości. 

Ps. W digipackowym wydaniu dostajemy dodatkowy utwór Heat Deaf Melted Grill. Warto dopłacić te kilka złotych ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz