piątek, 20 listopada 2009

Maybeshewill i And So I Watch You From Afar - No Mercy 19.11.2009

Kolejny w ostatnim czasie post-rockowy koncert w serii "trzeba zobaczyć". Tym razem organizatorzy zgotowali fanom niemałą atrakcję, bowiem ściągnęli dwa coraz śmielej poczynające sobie zespoły - angielskie Maybeshewill i And So I Watch You From Afar z Irlandii Północnej.
Lokalizacja - No Mercy. Sytuacja analogiczna do tej sprzed tygodnia (pg.lost i Tides From Nebula). Miała być Jadłodajnia Filozoficzna, ale z wiadomych powodów trzeba było szukać nowego miejsca. Od razu przyznam, że szczerze nie lubię No Mercy, bo jest dla mnie speluną ulokowaną na zadupiu, do której mam słaby dojazd. Jedynym jej plusem jest przyzwoite nagłaśnianie koncertów.
Frekwencja - taka sobie. Adekwatna do wielkości klubu. Czyli nie było pusto, ale nie było też ścisku.
Merch - był. A ja głupi wziąłem tylko 50zł. Ledwie starczyło na płytę And So I Watch You From Afar i piwo. Do domu wróciłem więc bez koszulki (te ASIWYFA były fajne) i bez krążka Maybeshewill.
Koncert nr 1 - And So I Watch You From Afar.

Ich debiutancka płyta, wydana kilka miesięcy temu, zrobiła na mnie duże wrażenie. W swojej muzyce łączą post-rock i math rock ze szczyptą progresywnego grania. Na scenę wyszli trochę przed 21. I od pierwszych dźwięków porwali zgromadzoną publiczność. Zagrali ostro, bardzo energetycznie. W No Mercy zostawili dużo zdrowia, wylali z siebie hektolitry potu. Przez cały koncert szaleli, skakali, jeden z gitarzystów postanowił nawet pograć wśród ludzi. Na początku miałem wrażenie, że perkusja lada chwila runie, bo cała scena wręcz latała góra-dół-góra-dół. Takiego show nie widziałem od czasu zeszłorocznego koncertu The Dillinger Escape Plan w Progresji. Najważniejsze jest to, że te szaleństwa w żaden sposób nie wpłynęły na jakość muzyki. Najbardziej urzekły mnie te bardziej progresywne fragmenty i ich znak rozpoznawczy, świdrujące uszy motywy gitarowe brzmiące jakby były żywcem wyciągnięte z oldschoolowych gier :) Na nagłośnienie też nie można jakoś specjalnie narzekać. Czasem w tych najostrzejszych momentach dźwięki się trochę zlewały, ale ogólnie było nieźle. Na ich set złożyły się głównie utwory ze wspomnianego przeze mnie debiutanckiego albumu, zagrali też jeden nowy kawałek, który pewnie znajdzie się na zapowiedzianej na początek przyszłego roku EPce Letters. Takie utwory jak Set Guitars To Kill nie pozwalają przejść obok ASIWYFA obojętnie, a żywiołowości podczas grania można im tylko pozazdrościć. Po 45 minutach pożegnali się i zeszli ze sceny. Publiczność jednak nie pozwoliła na takie zakończenie, głośnymi brawami i okrzykami zmusiła Irlandczyków do bisowania. Zagrali jeszcze jeden numer, ten premierowy, zatytułowany S is for Salamander, który dokończył dzieła zniszczenia. Scenę opuszczali wyraźnie wzruszeni ciepłym czy wręcz gorącym przyjęciem jakie zgotowała im warszawska publiczność.
Podsumowanie - W moim subiektywnym rankingu jest to najlepszy koncert klubowy jaki widziałem w tym roku. Panowie z ASIWYFA dosłownie mnie zdruzgotali, a patrząc na reakcje reszty publiczności, chyba nie byłem w tym osamotniony. Absolutna rewelacja!
MySpace zespołu. Sprawdźcie ich koniecznie!

Koncert nr 2 - Maybeshewill

Zespół niby z jednej strony podobny do ASIWYFA, z drugiej inny. Dysponujący wielkim asem w rękawie, stanowiącym o oryginalności kapeli. Mowa oczywiście o samplach z filmów.
Wyszli tuż przed 22. Zaczęli od problemów technicznych, które ciągnęły się za nimi przez ładną chwilę. Mnie najbardziej zadziwił basista, grał na... trzystrunowym instrumencie :) Ich występ był zupełnie inny niż ten wcześniejszy. Więcej było w nim klimatycznych momentów aniżeli czadu. Nie licząc wspomnianych sampli, muzyka prezentowana przez Anglików bliższa jest tradycyjnemu instrumentalnemu post-rockowi. Żałuję, że cała elektronika puszczona była z taśmy, przydałaby się dodatkowa osoba na scenie zajmująca się tym wszystkim. Szkoda. Panowie zagrali bardzo przyzwoicie, ale niestety jakoś specjalnie mnie nie porwali. Byłem zbyt oszołomiony koncertem ASIWYFA. Może gdyby występy odbyły się w odwrotnej kolejności to coś by zmieniło? Bo Maybeshewill z pewnością na uwagę zasługuje. Powiem tak: były momenty, w których chłopaki dorównywali ASIWYFA. Super wypadły starsze utwory takie jak He Films the Clouds Pt 2 czy też The Paris Hilton Sex Tape. Koncert potrwał mniej więcej 50 minut, w tym jeden bis.
Podsumowanie - Było dobrze, acz bez rewelacji. Taka mocna czwórka w skali szkolnej.
MySpace zespołu.

Napiszę jeszcze raz jakby ktoś przegapił. Koncert ASIWYFA był dla mnie najlepszym występem klubowym jaki widziałem w ciągu minionego roku, zaś Maybeshewill ciekawym uzupełnieniem. Jak ktoś poszedł na Placebo to ma czego żałować :)

Na koniec chciałbym serdecznie podziękować organizatorom za udzielenie mi akredytacji oraz za sprowadzenie tych zespołów do Polski. Ja chcę jeszcze raz :)

Update:
And So I Watch You From Afar





Maybeshewill





Zdjęcia: Krzysztof Magura

4 komentarze:

  1. Tego się spodziewałem po ASIWYFAF , żałuje że mnie nie było :(

    OdpowiedzUsuń
  2. MIZGA!
    Bawiłęm się lepiej niż na GIAA + Caspian które było dużo wiekszym koncertem.
    1 koncert mnie rozwalił energią a drugi urzekł klimatem.

    OdpowiedzUsuń
  3. O widzę pokrewną duszę:) ASIWYFA to w moim mniemaniu jeden z najlepszych zespołów (jeśli nie najlepszy) post-whatever, a zdecydowanie w ścislej czołówce zespołów live. Widać to było w NO Mercy, ta szczera i nieposkromiona energia jaka od nich emanowała zaraziłaby każdego! nie ma opcji. Dla mnie ten koncert był ucieleśnieniem marzeń (no może nie wszystkich bo jednak No mercy dużo brakuje;) ) żeby zobaczyć ich w Polsce. Mam nadzieję że spodobało im się, że w innych miastach też tak dobrze ich przyjęli (choć imo było za mało ludzi) i że szybko będą chcieli wrocić..ślędzę ich karierę od początku i życzę samych sukcesów. Aha i udało mi się kupić koszulkę, bo płytę kupiłem już jakiś czas temu;) Pozdrawiam i dzięki za reckę!

    OdpowiedzUsuń
  4. Myślę, że chłopakom też się podobało. Oby szybko wrócili :)

    OdpowiedzUsuń