czwartek, 28 stycznia 2010

Japandroids - Powiększenie 27.01.10


(foto: MySpace)

Jest ich dwóch, pochodzą z Kanady, ich płyta Post-Nothing została okrzyknięta debiutem roku 2009 przez wiele mniej lub bardziej opiniotwórczych pism/portali muzycznych. Przyjechali na trzy koncerty do Polski więc nie wypadało odpuścić takiej okazji.

Frekwencja: Super! Przyszło bardzo dużo ludzi, klub był wypchany prawie po brzegi. Prawdę mówiąc niewielu debiutantów może liczyć na taką publiczność.

Lokalizacja: Miejscówka idealna. Nowy Świat, jakby nie patrzeć ścisłe centrum. Nikt nie miał prawa narzekać, że zadupie, że daleko, że to, że tamto. Wielkość sali idealnie pasowała do ilości ludzi.

Koncert pierwszy i ostatni - Japandroids
Tytułem wstępu muszę zaznaczyć, iż album Post-Nothing jest moim zdaniem co najmniej bardzo dobry. Wynika z tego, że na koncert szedłem oczekując czegoś równie fajnego.
Przez własne gapiostwo uciekła mi przedsprzedaż, w Powiększeniu dzień przed koncertem biletów nie było. Cóż, pozostało mi rzucić się szybko do klubu w środowy wieczór. Wejściówkę kupiłem bez problemu. Chwilę później nabyłem płytę i już przed koncertem byłem biedniejszy o 70 zł. No dobra, żeby nie zanudzać przejdę do sedna.
Chłopaki wyszli na scenę dokładnie o 20:35. Od pierwszych dźwięków wiedziałem dwie rzeczy. Po pierwsze - będzie dobrze, po drugie - będzie głośno. No nie ma co ukrywać, Kanadyjczycy porwali publiczność od samego początku. Ze sceny płynęły olbrzymie pokłady energii, muzycy się nie oszczędzali. Nie oszczędzali też pochwał dla Polski, dla Warszawy i dla publiki. Ta zrewanżowała im się kapitalnym przyjęciem i zabawą do samego końca. Panowie zagrali prawie cały debiutancki album, dorzucili trochę starszych, trochę nowszych kawałków. Jak było muzycznie? Pysznie. Zadziorny punk mieszał się z garażowym brudem, zdarzały się też shoegaze'owe fragmenty, a to wszystko okraszone prostymi, młodzieńczymi, acz do bólu szczerymi tekstami. Podobało mi się nawet The Boys are Leaving Town, w którym zesrało się nagłośnienie i w pierwszej połowie słyszałem tylko perkusję. Skoro już jestem przy perkusji to powiem kilka słów o stronie instrumentalnej. O Japandroids często można przeczytać, że brzmią jakby ich było minimum trzech. I to prawda! David Prowse w bębny łomocze aż miło, a Brian King z gitary wydobywa fantastyczne dźwięki. Ani przez moment nie pomyślałem, że brakuje basisty czy drugiego gitarzysty. Brzmią fenomenalnie!
Skończyli równo po godzinie. Te 60 minut trwało dla mnie tyle czasu co zajmuje pstryknięcie palcami! Bisów nie było. Szkoda, moim zdaniem, mogliby zagrać drugą godzinę, nawet jeśli miałby to być ten sam set ;)

Podsumowanie: Było wyśmienicie. Chłopaki mnie zniszczyli, zagrali wspaniały, pełen energii koncert. Najlepszy jaki w tym roku widziałem ;) Nie żałuję nawet grosza wydanego tego dnia w Powiększeniu! Jak kogoś nie było to stracił naprawdę dużo.

5 komentarzy:

  1. niesamowite jak to idealnie oddaje moje odczucia po koncercie :). a tak mało brakowało, żebym nie poszła

    OdpowiedzUsuń
  2. no koncercik bardzo fajny, praktycznie cały czas robiłem rozpierdol pod sceną ;) (no dobra, z małymi przerwami na odpoczynek). ciało całe w siniakach + parę ciosów w głowę :) dawno tak aktywnie nie uczestniczyłem w gigu. niestety nagłośnienie zjebane i powiększenie jednak mnie nie przekonuje. za małe, za duszne i za niskie.

    ps.
    jakiś czas temu wspominałem o echoes of yul. otóż terrorizer wytypował ich na "artystę dnia" :)

    ps. 2
    koncert mesmera i tak lepszy :)

    OdpowiedzUsuń
  3. @stopme:
    masz szczęście, że nie popełniłaś tego strasznego błędu i poszłaś na koncert ;)

    @TouchTheBoobs:
    są gorsze kluby od powiększenia ;]

    ps. słuchałem kilkakrotnie (?), ale ich muzyka póki co nie przemawia do mnie.

    ps. 2. ale to było w ubiegłym roku więc się nie liczy ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. jasne, że są gorsze kluby :) ciekawa rzecz, że ściągają do siebie dosyć ambitnych wykonawców, którzy nie zawsze są opłacalni pod względem finansowym. podobno ojciec jednego z właścicieli działa przy funduszach unijnych... ;) takie tam plotki słyszałem, ciekawe ile w tym prawdy.
    a wracając do muzy to EOY podoba mi się z jednego powodu - czuć w tym ducha broadricka :) odkąd usłyszałem godflesh dawno temu w lo jestem jego oddanym fanem :) poza tym drone'ów nigdy za wiele ;)

    w ogóle koncertowo rok zapowiada się całkiem nieźle. w lutym zobaczę ulver (nareszcie!) a w kwietniu zawita do nas legenda killing joke.

    jeszcze podam moje ostatnie odkrycie (stare jak świat). jeśli ktoś lubi sisters of mercy to polecam soul merchants - taki ich odpowiednik z denver. w ogóle strasznie się jaram denver a w szczególności twórczością panów davida eugene edwardsa i jaya munly. szkoda tylko, że pewnei nigdy nie odwiedzą naszego kraju...

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja Powiększenia generalnie nie lubię, ale koncert wyśmienity, już drugi w przeciągu tygodnia :)

    OdpowiedzUsuń