sobota, 12 grudnia 2009

1500m2 do wynajęcia

Miałem prosty plan na piątkowy wieczór. Posiedzieć spokojnie w domu i obejrzeć trochę mordobicia w telewizji. Jednak zadzwonił telefon i usłyszałem mniej więcej takie słowa: "dawaj idziemy do 1500m2, zobaczymy wreszcie ten klub". Bez namysłu powiedziałem "ok". Okazało się, że to był dobry wybór. Gdybym został w domu pewnie tylko bym się wkurwił po 44 sekundowej walce, a tak wreszcie nadarzyła się okazja do sprawdzenia powiślańskiego klubu.
Lokal znajduje się u zbiegu Solca i Ludnej. O ile mnie pamięć nie myli jeszcze jakiś czas temu w tym budynku mieściły się zakłady kartograficzne czy coś podobnego. Jak ktoś uważnie czytuje tego bloga to wie, iż dla mnie jest to wymarzona miejscówka. 1500m2 jest oddalone o jakieś 100 metrów od mojego bloku. Już bliżej chyba się nie da ;)
Na miejscu byliśmy około 21. Nasze pierwsze spotkanie z klubem zaczęliśmy od zwiedzania. Dosłownie.
Przeszliśmy przez bramę, podwóreczko i stanęliśmy w pierwszym pomieszczeniu, z którego droga była prosta. W prawo albo w lewo. Ruszyliśmy w prawo. Najpierw duża sala ze sceną i barem. Już nam się podobało. Wnętrze underowe, klimatyczne. Dalej trafiliśmy do kilku mniejszych pomieszczeń z krzesełkami i stolikami. Do tego momentu nazwałbym 1500m2 nową, dużą Jadłodajnią. Po dokładnym wybadaniu prawej strony wróciliśmy do punktu wyjścia i ruszyliśmy w lewo. Najpierw szatnia. Widzieliście teledysk Pjusa do kawałka Nie mówię szeptem? Właśnie tam został nakręcony jego fragment.

Później pojawił się dylemat, bo doszliśmy do rozwidlenia. Po prawej wystawa zdjęć. Przed nami wielka sala, na której stały jakieś trybuny. Po lewej znaleźliśmy najciekawsze miejsce w całym klubie. Podłużne ciemne pomieszczenie, można było z niego trafić do małych salek, w których wyświetlano filmy. Niesamowity klimat. Zgodnie stwierdziliśmy, że ostatnie, oświetlone na czerwono pomieszczenie idealnie pasuje do ambientu. Ale tego ambientu nam zabrakło. Nigdzie, poza salą z barem i sceną, nie było muzyki. Błąd. Ten klub ma na tyle dużo zakamarków, że wszędzie mogłaby lecieć różna muzyka. Szkoda, że tak nie jest...
Przez kilka pierwszych minut po zwiedzaniu nasze rozmowy dotyczyły tylko i wyłącznie 1500m2 i wyglądały tak: "o kurwa, ale zajebiście", "jaram się tą miejscówką", "będziemy tu wpadać częściej", "mistrzostwo świata".
Nie ma jednak róży bez kolców. Znaleźliśmy też dwa dość duże minusy. Po pierwsze cena piwa oraz jego smak. 9 zł za szczocha, który nawet kolorem piwska nie przypominał. Znaczne przegięcie! Po drugie akustyka. Niestety fatalna, ja tam prawie nic nie słyszałem, nie rozumiałem.
Ogólne wrażenie - bardzo pozytywne. Normalnie klub jak z jakiegoś filmu wyrwany, nijak nie pasujący do tego co do tej pory w Warszawie widziałem. Super ;)

2 komentarze:

  1. to szkoda,że jednak się wczoraj nie zdecydowałam pójsc.. ale z tym piwem to skandal! :P

    OdpowiedzUsuń