środa, 23 grudnia 2009

The Spouds i Rachael - Hydrozagadka 22.12.09

Cztery zespoły, kupa dobrej muzyki, w sam raz na odetchnięcie od panującej wszędzie świątecznej atmosfery, a także idealne zamknięcie koncertowego roku. Tak sobie wyobrażałem wtorkową wyprawę za Wisłę, do Hydrozagadki. Swoją drogą Hydro jest cały czas moim ulubionym underowym klubem w całej Warszawie. Za każdym razem, gdy się w nim pojawie, impreza jest wyborna. Teraz było podobnie, ale po kolei.
Najpierw na scenie pojawił się debiutant - Parisian Lark, nowy projekt dwóch członków The Spouds. Niestety... Przegapiłem prawie cały koncert, załapałem się na dwa ostatnie kawałki, a w skupieniu przesłuchałem tylko utworu zamykającego ich koncert. Na tej podstawie mogę powiedzieć, iż było całkiem spoko, fajny, dość mroczny klimat, ciekawy głos wokalistki, a basistka wyglądała dziwnie. Ona taka malutka, a bas wielki ;) Cóż, czekam na kolejny gig, gdzie być może uda mi się zobaczyć/usłyszeć całość.
Po Parisian Lark przyszła pora na Chasing the Sunshine, czyli jednoosobowy projekt Maćka Buźniaka. Bez bicia przyznaje się, że wczoraj zupełnie nie miałem ochoty na akustyczne granie, dlatego posłuchałem tylko moment i udałem się pogadać ze znajomymi. Może gdyby Maciek grał pierwszy miałbym więcej chęci na jego muzykę, która jest bądź co bądź dość ciekawa.
Później do akcji wkroczyli panowie z Rachael. Wiadomo, będzie raczej nieobiektywnie, ale trudno. Dla mnie zagrali przerewelacyjnie! Dużo psychodelii, olbrzymie ilości improwizacji. Patrząc na reakcje publiczności to oni byli gwiazdą wieczoru. Zagrali dość przekrojowy set, w którym rzeczy starsze mieszały się ze świeżynkami. Było porywające Asian Girl, stale mylące publiczność All You Need is Lead, w którym bardzo brakowało Olgi. Widziałem, że stoi pod sceną, liczyłem na chociaż jeden kawałek z nią w roli wokalistki. I się nie przeliczyłem. Zaśpiewała w uroczo pojebanym najnowszym dziecku Rachael - Watchsick. Jednak najjaśniejszymi punktami koncertu były punkowy You're Like a High z obłędnym krzykiem Mike'a w refrenach oraz prawdziwa bomba - Kitchen Knife. Nie grali tego kawałka od bardzo dawna, a szkoda, bo to jeden z moich faworytów z wczesnorejczelowych występów. Dlaczego? Bo wbija się w głowę, a chłopaki zawsze niesamowicie rozciągali ten utwór wspaniałymi improwizacjami. Nie inaczej było teraz. Miałem wrażenie, że trwał z 10 minut, a wczoraj miałem jakąś rewelacyjną orientacje czasową ;) Gdy zeszli ze sceny publiczność zmusiła ich do dalszego grania. Wrócili, zagrali swój standardowy zamykacz koncertów, czyli niszczący energią As Pretty as the Drugs. Rewelacja! Jedynym mankamentem było nagłośnienie wokalu, fatalnie było słychać Mike'a.
Dla mnie najlepszy koncert Rachael jaki w życiu widziałem!
Na koniec zaprezentowali się The Spouds. Bardzo fajnie zagrali. 100 razy lepiej niż miesiąc temu w CDQ. Już zaczynające gig Running with Scissors pozamiatało. Potem odrobinę spuścili z tonu. Tym razem nie było problemu z wokalem, Kubę było słychać doskonale, w zamian akustyk postanowił przywalić basem. Podobnie jak Rachael, zagrali mieszankę starych i nowych utworów. Wczoraj jakoś zdecydowanie bardziej podobały mi się kawałki z Serenity is Only a Brainwave. Znów miałem podobne odczucia jak ostatnim razem w CDQ. Chłopaki się rozkręcają z utworu na utwór, z każdą minutą koncertu grają coraz lepiej. Ostatnim numerem zniszczyli doszczętnie. Szkoda, że ludzie od razu się rozeszli i nie było żadnego bisu.
100 punktów dla Romanoskiego za kolorową dresową bluzę!

Mimo świetnego koncertu The Spouds, gwiazdą wieczoru byli Rachael. Parisian Lark należy koniecznie obadać, a Chasing the Sunshine powinno się słuchać w innym towarzystwie. Tyle ode mnie, bez odbioru ;)

4 komentarze: