piątek, 23 października 2009

The Phantoms - Jadłodajnia Filozoficzna 22.10.2009

Dawno nie byłem na żadnym koncercie. A tu nagle pojawiła się okazja, żeby po raz trzeci zobaczyć Phantomsów. Takich okazji się nie przepuszcza, musiałem więc iść do Jadło. Gig miał się zacząć o 21, ale kiedy przybyłem do klubu kilka minut przed planowanym startem, Jadłodajnia świeciła pustkami. Jednak z minuty na minutę przybywało coraz więcej ludzi. Koło 22 była już ich dość słuszna ilość, chociaż wielkich tłumów nie odnotowałem. Chłopaki weszli na scenę kilka minut po 22. Skład cały czas ten sam, na gitarach Grzegorz i Sztj, a za perkusja, grający na stojąco, Legus. Początek koncertu wypadł średnio. Pierwsze 2 kawałki mnie nie porwały. Trzeci, znany z EPki, "Brother Jay", cały czas mnie nie przekonuje. Dodatkowo wczoraj sprawiał wrażenie, jakby był zagrany nieco wolniej. I tyle narzekania (póki co). Dalej było zdecydowanie lepiej. Najpierw niszczący kower oldschoolowego surfowego wałka, którego tytułu nie mogę sobie przypomnieć za Chiny Ludowe :), a później polecieli z resztą EPki, zachowując kolejność z płyty. Czyli kapitalny "Kowalski", już w recenzji materiału Phantomsów bardzo wychwalałem ten numer, dodam tylko, że na żywo wypada jeszcze fajniej. Potem "Brand New Tattoo". Utwór sam w sobie rewelacyjny, ale wczoraj wypadł kiepsko. Dlaczego? Przez harmonijkę. Była tak głośna, że prawie mi głowę rozsadziło od środka. Może jestem już za stary, ale taki drobny szczegół niesamowicie zakłócił odbiór świetnego kawałka. Później zagrali "Crazy Like a Wasp". Miód na uszy. Na koniec zasadniczej części koncertu chłopaki zaserwowali nam dwa psychodeliczne instrumentale. Pierwszy z nich był długi, a przy tym wręcz wyborny. Muzyka płynąca ze sceny zadziałała na mnie jak narkotyk, na mojej twarzy rysował się uśmiech. Taką psychodelię uwielbiam. Drugi z nich też był fajny, ale ja cały czas byłem pod wrażeniem tego pierwszego. Po tych kawałkach nastąpiła krótka przerwa na papierosa. I bisy, będące powrotem do bardziej garażowego klimatu. Koniec? Nic z tych rzeczy, nie ma łatwo. Phantomsi zostali zmuszeni do dalszego grania. Zagrali jeszcze dwa, surfowo - rock 'n' rollowe kawałki, które dosłownie porwały wszystkich zgromadzonych pod sceną, potem do głosu doszli panowie z Warsaw City Rockers, czyli zaczął się after.
Co ja mogę powiedzieć? Świetny koncert, bardzo udany wieczór i kropka. Jadłodajnia była wczoraj wehikułem czasu. Na około 50 minut mogliśmy się cofnąć o pół wieku. Domagam się większej ilości tak wybornych gigów.

Jak ktoś wczoraj zaspał to jeszcze w poniedziałek w Saturatorze będzie możliwość zobaczenia i usłyszenia tego, co chłopaki wyczyniają na koncertach.

1 komentarz:

  1. Zgadzam się z Tobą w zupełności , super klimatyczny koncercik :)

    OdpowiedzUsuń