środa, 16 września 2009

Słów kilka o... (pt 4)


Będzie o Mansonie. Jednak sam nie wiem co z tego wyjdzie, przyznaję bez bicia, ten tekst to improwizacja, czyli coś co musi umieć każdy student :)
Początkowo chciałem napisać o ostatniej płycie Marilyna, ale stwierdziłem, że rozegram to trochę inaczej. Tekst będzie (chyba!) bardziej o ewolucji jego muzyki, od czasu Antychrysta aż po ostatnią płytę The High End of Low.
Kiedy w roku 1996 ukazała się pierwsza część mansonowej trylogii, czyli Antichrist Superstar, artysta był na fali wznoszącej. Wraz z Trentem Reznorem stworzył swój najlepszy album, ciężki, nasycony elektroniką, pełen agresji, kontrowersyjny. Uderza w słuchacza od samego początku aż do końca. Dwa lata później otrzymujemy Mechanical Animals. Krążek zupełnie inny, nagrany bez Reznora, zdecydowanie bardziej przebojowy, aczkolwiek utrzymany na bardzo wysokim poziomie, a takie kawałki jak Coma White wbijają w glebę. Rok 2000 przyniósł ostatnią część trylogii - Holy Wood. Album jest, moim zdaniem, swego rodzaju połączeniem poprzedników. Znajdziemy tu elementy, które pasowałyby zarówno do Antichrist Superstar i Mechanical Animals. Wszystkie te płyty pokazują Mansona bardziej jako świadomego artystę niż skandalistę, pełne są nietypowych inspiracji, od Fryderyka Nietzsche aż po Alicję w krainie czarów. Jednak po Holy Wood coś się skończyło. Zespół opuścił Twiggy Ramirez, to właśnie on, w dużej części, był odpowiedzialny za muzykę grupy. Kolejny krążek przyniósł kolejne zmiany. Niestety na gorsze. O ile rezygnacja z Renora-producenta nie wpłynęła źle na muzykę grupy to odejście Ramireza zdecydowanie ją zmieniło. Co prawda Golden Age of Grotesque jeszcze nadaje się do słuchania, ale nie zaskakuje. Całość wygląda tak jakby ktoś stępił Mansonowi pazury. Zupełnie źle zaczęło się dziać na następnej płycie, czyli Eat Me, Drink Me. Dla mnie jest to zupełnie nieprzemyślany zbiór nijakich, rockowych piosenek. Od człowieka, który stworzył Antichrist Superstar wymagam więcej. W roku 2008 pojawiła się iskierka nadziei. Okazało się, że do zespołu wraca Ramirez, który w tak zwanym międzyczasie grał w A Perfect Circle i Nine Inch Nails. Pozwoliło to optymistycznie spojrzeć na nadchodzący materiał. Skoro początkowo miała to być recenzja ostatniej studyjnej płyty Mansona to poświęcę jej więcej miejsca :)
The High End of Low, w moim mniemaniu miało być rewolucją. Odejściem od błaznowania, powrotem do korzeni, do dawnej formy. Od duetu Manson/Ramirez oczekiwałem bardzo dużo. Po pierwszych, może trochę pobieżnych przesłuchaniach było dobrze, jednak z czasem czar zaczął pryskać. Bo przepaść dzieli The High End of Low od sztandarowych dzieł zespołu. Chociaż są momenty. Przede wszystkim I Want to Kill You Like They Do in the Movies, który odstaje od prezentowanej przez Mansona stylistyki, pokazuje jego psychodeliczne oblicze, muzycznie niszczy całą resztę płyty. No może poza naszpikowanym elektroniką 15. Te dwa kawałki są rewelacyjne i kropka. Są też utwory dobre. Wśród nich na prowadzenie wysuwa się Running to the Edge of the World, choć dla mnie jest to trochę Coma White 2, fajnie się go słucha. Nieźle wypadają też otwierające płytę Devour i Pretty as a Swastika. Reszta jest dla mnie kontynuacją nijakości, którą Manson zapoczątkował na Golden Age of Grotesque, a takie WOW to już zupełne nieporozumienie. Kawałek całkiem miły i przyjemny, ale... Przecież to zrzyna z Nine Inch Nails. Bardzo nachalna zrzyna. Można powiedzieć, że Closer spotyka Discipline. Ja wiem, że Reznor był ważną osobą dla Mansona, ale taki "tribute" to już przesada. Jestem ciekaw co przyniesie następna płyty, bo artysta stoi na rozstaju dróg. Pytanie tylko czy wybierze tę odpowiednią.
Może ktoś się zastanawiać czemu o tym piszę. Otóż mam problem. Zastanawiam się czy taka muzyka jest warta 176 zł. Nie wiem czy iść na ten cholerny koncert, żeby usłyszeć 15 piosenek i zobaczyć Mansona w średniej formie. Z drugiej strony trzeba przyznać, że Marilyn jest Marilyn, a jeśli przyjeżdża z takimi osobami jak Ramirez i Vrenna (były członek NIN) to chęć pójścia do Stodoły narasta i narasta. No nie wiem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz