środa, 24 czerwca 2009

Nine Inch Nails - 23.06.2009

Na ten koncert czekałem od kilku lat. Kiedy okazało się, że Nine Inch Nails zagra w Polsce w pośpiechu kupiłem bilet i tylko odliczałem dni do występu. Wreszcie nadszedł upragniony 23 czerwca. Wyprawa do Poznania przebiegła bez żadnych problemów. Dotarliśmy przed godziną 14 i przywitała nas piękna pogoda. Od razu pobiegliśmy zająć szafkę na dworcu, bo według pojawiających się informacji, na koncert nie można było wnieść plecaków czy aparatów. Akcja zakończyła się sukcesem, ale do koncertu mieliśmy około 8 godzin więc postanowiliśmy:
1) zobaczyć starówkę 2) wypić kilka piw 3) skonsumować obiad.
Kilka godzin minęło jak z bicza strzelił i po 20 postanowiliśmy ruszyć w stronę Międzynarodowych Targów Poznańskich, żeby zdążyć na support. Przy wejściu niespodzianka. Oczywiście można było wnieść plecak, aparat i co się tyko chciało, bo panowie ochroniarze nic nie sprawdzali. Z drugiej strony wiadomo, że bez dodatkowego bagażu jest wygodniej.
Kiedy tylko weszliśmy na teren MTP na scenę wkraczał Alec Empire. Jego występ w ogóle nie przypadł mi do gustu, wytrzymałem może 3 kawałki, a potem już tylko czekałem aż zejdzie ze sceny. Byłem za to bardzo zaskoczony frekwencją. Sektor pierwszy wypełniony może w 1/3, sektor drugi – świecił pustkami. Kilka minut przed 22 zajęliśmy dogodne miejsca i wyczekiwaliśmy na pojawienie się zespołu.
Wiedziałem, że koncert będzie co najmniej dobry. Kiedy jako pierwszy na scenie pojawił się Robin Finck ludzie po prostu zaczęli szaleć z radości i nie ma się co dziwić, bo oto pierwszy występ Nine Inch Nails na polskiej ziemi stał się faktem. Zespół rozpoczął od Home przyjętego niesamowicie entuzjastycznie przez publiczność. Później już zaczęło się prawdziwe szaleństwo. Chóralnie odśpiewane fantastyczne Terrible Lie czy March of the Pigs pokazały, że polska publika nie ma sobie równych. Pod wrażeniem był sam Reznor, który stwierdził, że jest ona póki co najlepsza na trasie. Może to była czysta kurtuazja, ale kiedy wymawiał te słowa sprawiał wrażenie bardzo zadowolonego. Dość szybko doczekałem się swojego ulubionego Reptile, który powalił mnie na kolana. Mogliby zagrać ten utwór nawet z pięć razy w ciągu koncertu. Ciekawie wypadł też The Becoming. Ogromnie ucieszyła mnie obecność fenomenalnych La Mer i The Fragile. Zresztą nie tylko mnie, bo na oko 90% ludzi było zachwyconych tymi utworami. Kolejną niespodzianką była nowa, ale stara kompozycja czyli Non-Entity, ostatnimi czasy jeden z moich faworytów wśród utworów NIN. Mimo wszystko największym zaskoczeniem był Mr Self Destruct, nie chodzi o samą jego obecność, ale o sposób wykonania – bardzo ciężko, wręcz metalowo. Później przyszła pora na największe ‘szlagiery’. Head Like a Hole w wersji koncertowej po prostu zwala z nóg, dostaje niesamowitej mocy, podobnie jest z Wish. W Echoplex Trent zaliczył jedyną wpadkę podczas koncertu, pokazało to, że nawet geniusz czasem się myli :) Na koniec zostało Hurt, chyba nikt nie wyobrażał sobie koncertu NIN bez tego utworu. Zagrane i zaśpiewane perfekcyjnie, cały czas wzruszające, jednak bardzo przeszkadzało klaskanie publiczności jak na jakimś festynie. Ludzie! To było nie na miejscu.
W trakcie koncertu zespół zagrał jeszcze 3 covery. Ciekawe wersje utworów Metal Gary’ego Numana i Banged and Blown Through Saula Williamsa, którego Reznor bardzo wychwalał. Miał do tego powód, gdyż album The Inevitable Rise and Liberation of NiggyTardust! jest co najmniej bardzo dobry. Trzeci z coverów to I’m Afraid of Americans Davida Bowie.
Jeszcze wrócę do tematu frekwencji. Z tego co widziałem przy wyjściu, na koncercie jednak było bardzo dużo ludzi. Niepowtarzalne wrażenie robi spojrzenie na taki tłum z góry :)
Koncert wypadł fantastycznie. Ponad dwie godziny muzyki, z której NIN słynie, do tego wszystko znakomicie nagłośnione. Nie były potrzebne wymyślne wizualizacje czy wielka scena. Setlista była wyborna, oczywiście znajdą się malkontenci, którym wielce przeszkadzał brak Closer, ale doprawdy nie ma się do czego przyczepić. Podobnie jest ze składem zespołu, wielokrotnie nazywanym najsłabszym w historii. Bzdura. Obecny skład jest bardzo mocny. Każdy z muzyków pokazał swoje umiejętności grając w czasie koncertu na kilku instrumentach, a nie tylko na swoim nominalnym. W I’m Afraid of Americans Reznor śpiewał „God is an American” i miał rację. Bóg jest Amerykaninem i nazywa się Trent Reznor. To był magiczny wieczór w Poznaniu i koncert, którego nie zapomnę do końca życia.
Na koniec jeszcze napiszę dwa zdania o powrocie, który już nie przebiegł tak miło i przyjemnie, gdyż pół pociągu nie wiedziało gdzie dojedzie wagonem, w którym siedzi. Pociąg miał być rozdzielony w Kutnie. Część miała jechać do Warszawy, a reszta do Łodzi tylko nikt nie wiedział, gdzie pojedzie jego wagon. Gratulacje dla PKP za rzetelne informacje.

Setlista:
1. Home
2. Terrible Lie
3. Discipline
4. March of the Pigs
5. Metal (Gary Numan cover)
6. Reptile
7. The Becoming
8. I'm Afraid Of Americans (David Bowie cover)
9. Burn
10. Gave Up
11. La Mer
12. The Fragile
13. Banged And Blown Through (Saul Williams cover)
14. Non-Entity
15. Gone, Still
16. The Way Out Is Through
17. Mr. Self Destruct
18. Wish
19. Survivalism
20. The Hand That Feeds
21. Head Like A Hole
22. Echoplex
23. The Good Soldier
24. The Day The World Went Away
25. Hurt

Ps Trent na Twitterze napisał: "THANK YOU POLAND! That was amazing!" Wypadałoby odpowiedzieć THANK YOU TRENT! THAT WAS FUCKING AMAZING!
Ps2 Polecam również relację Moniki z Sunday at Devil Dirt, którą można przeczytać tutaj.

5 komentarzy:

  1. Dla PKP zdecydowane gratulacje;) Dla wiejskich reakcji publiki ban! A dla Reznora na kolana. Przy Hurt po prostu odpłynąłem. Nie spodziewałem się, że mogę odbierać jakiś koncert z takim entuzjazmem jak małolat:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Błąd! NIN było w Polsce 12 lat temu, w eskulapie z tego co wiem :3 to strona Malty wprowadziła totalne zamieszanie wypisując bzdury, że to pierwszy koncert.
    Co do samego koncertu - zgadzam się w 100%, rewelacja na czterech łapach. La Mer i The Fragile - moge umrzeć szczęśliwa. Hurt na koniec to najlepsze co mogło być. Niby prosta piosenka ale z jaką mocą! Ostrzejsze kawałki wgniatały w ziemie, genialny power.
    I również składam pokłony dla geniuszu PKP...

    OdpowiedzUsuń
  3. Owca pisze...

    Błąd! NIN było w Polsce 12 lat temu, w eskulapie z tego co wiem :3 to strona Malty wprowadziła totalne zamieszanie wypisując bzdury, że to pierwszy koncert.

    Aż mi się nie chce w to wierzyć. Poproszę jakieś info na ten temat :)

    OdpowiedzUsuń
  4. NIN w Polsce 12 lat temu? czemu więc trent mówił na koncercie, że zajęło im 20 lat dotarcie do nas? bzdura.

    OdpowiedzUsuń
  5. Mam podobne zdanie na ten temat.

    OdpowiedzUsuń