Jeżeli chodzi o koncerty Rachael to jestem już prawdziwym weteranem. Według moich obliczeń widziałem ich około 20 razy. Muszę przyznać, że fantastycznie ogląda się zespół, który rozwija się z koncertu na koncert. Nie inaczej było wczoraj. Ponad 3 miesiące minęły od ostatniego gigu w Warszawie, a forma Rachael coraz lepsza. I to jest bardzo dobry prognostyk przed planowanym wydaniem nowego materiału.
Występ rozpoczął się od dwóch nowych kawałków. W pierwszym z nich, niezatytułowanym jeszcze, najbardziej zaskakiwał Mike, i nie chodzi wcale o grę na gitarze, ale o śpiew. Zupełnie jak nie on, ale przy tym zajebiście. W drugim (podobno nosi tytuł "Watchsick") zespół pokazał swoje bardziej psychodeliczne oblicze, a to co Bartek robił z basem po prostu zwaliło mnie z nóg. Dla mnie najlepszy moment koncertu. Potem usłyszeliśmy kilka starszych, znanych już kompozycji. Było "All You Need is Lead" w troszkę zmienionej wersji, z uciętą końcówką połączone z "Juditha", czyli kawałkiem, w którym Olga rozpieprza swoim wokalem wszystko i wszystkich, wczoraj dodatkowo rozciągniętym przez kapitalną improwizację. Zagrali też pomijane na ostatnich koncertach "Going Up in Smoke". No właśnie, szkoda, że omijają ten utwór, jak dla mnie to jedna z ich lepszych piosenek. Gdzieś w tak zwanym międzyczasie pojawił się trzeci z nowych wałków, zatytułowany roboczo "You're Like a High". Po raz kolejny mogliśmy się przekonać o psychodelicznych zapędach Rachael, tym razem w połączeniu z punkowym brudem w refrenach. Moim zdaniem drugie miejsce wśród zagranych wczoraj rzeczy, zaraz po "Watchsick". Na sam koniec byliśmy świadkami bardzo energicznego wykonania "Asian Girl" i "Warm Rain Drops", którego jakoś mój mózg nie zarejstrował, ale Mike utrzymuje, że był :). Ogólnie cud miód. Ale zaraz. Przecież był jeszcze bis i największy rozkurwiacz koncertowy, czyli "As Pretty As the Drugs". Po tym kawałku zespół już nie wrócił na scenę, ale i tak wszyscy byli zadowoleni, bo koncert znakomicie się udał.
Na koniec mam jeszcze kilka drobnych uwag.
Po pierwsze, szkoda, że deszcz wygonił sporą część publiczności mniej więcej w 3/4 koncertu, przecież tylko kropiło.
Po drugie, po sztuce Majk powiedział, że chcą zaprzestać grania starych kawałków na rzecz nowych. To chyba błąd, bo ja sobie nie wyobrażam koncertu Rachael bez "Asian Girl" czy "As Pretty As the Drugs". To tak jakby Nine Inch Nails nie zagrali "Hurt".
Po trzecie MUSZĘ pozdrowić beja Pawła, który znakomicie bawił się pod sceną :D Rachael ma w sobie coś co ich przyciąga. To samo było jakiś czas temu z Otwocku.
Tym razem nie było rozbierania pod sceną, ale Paweł dzielnie bawił się prawie przez cały koncert :)
Po czwarte to co było sprzedawane pod szumną nazwą piwo, z piwem miało niewiele wspólnego.
Po piąte koncert był zajebisty. Zdecydowanie najlepszy występ Rachael, spośród tych, które widziałem w tym roku. Parafrazując Gombrowicza:
Koniec i bomba
A kto nie był, ten trąba!
Setlista:
STONER 1 (to ten bez tytułu)
WATCHSICK
BLACK LIZARD TONGUE
ALL YOU NEED IS LEAD
JUDITHA
GOING UP IN SMOKE
LIKE A HIGH
ASIAN GIRL
WARM RAIN DROPS
----------------------------------
AS PRETTY AS THE DRUGS
Tak jak obiecałem są i zdjęcia. Ich autorką jest Marta.
A mi się najbardziej podobał pierwszy numer. Mike pięknie w nim śpiewa :D I ja też protestuję przeciwko zaniedbywaniu starych kawałków. "As pretty..." to pierwsza piosenka Rachael, jaką poznałam, i nadal jest jedną z moich ulubionych :D
OdpowiedzUsuńKoncert zajebisty, to prawda. Pierwszy numer zaskakujący i b.dobry - to też prawda ;) A ja nie wyobrażam sobie koncertów Rachael bez All you need is lead !
OdpowiedzUsuń