wtorek, 11 sierpnia 2009
Rancid - Let the Dominoes Fall
Rancid nie słuchałem już chyba ze 3 lata, ale premiera nowej płyty jest znakomitym pretekstem do odnawiania dawnych znajomości muzycznych. Panowie na ten krążek kazali czekać bardzo bardzo długo, bo aż 6 lat mięło od premiery znakomitego Indestructible. W tak zwanym międzyczasie ukazały się jeszcze dwie płyty Tima Armstronga, wokalisty Rancid. Pierwsza solowa, raczej przeciętna i druga nagrana z Transplants, fantastyczna, bardzo eklektyczna. Dopiero teraz przyszła pora na materiał wydany pod szyldem Rancid. Cóż, nie ma rewolucji, nie ma też ewolucji. Jest za to muzyka, do której fani zespołu są przyzwyczajeni, czyli punk rock z domieszką ska, inspirowany The Clash. Na szczęście nie jest to bezmyślne zrzynanie, Rancid już dawno wypracował swój własny, od razu rozpoznawalny styl. Mimo, że zespół pochodzi z Kalifornii, nie jest typowym reprezentantem tamtejszej sceny punkowej. Z Green Day czy innymi takimi kapelami niewiele ma wspólnego.
No dobra, ale przechodząc do samej płyty trzeba przyznać, że trzyma poziom. Aczkolwiek nie przez cały czas. Wszystko wydaje się być na swoim miejscu, jednak brakuje przysłowiowej kropki nad "i", tego czegoś co sprawiało, że wcześniejszy krążki były wyjątkowe. Momentami mam wrażenie, że panowie zaczynają troszkę podgryzać własny ogon, najlepszym przykładem jest chyba "Up To No Good" przypominający jeden z kawałków z poprzedniej płyty. Po pierwszym przesłuchaniu będziecie wiedzieć który. Drugim problemem jest drobne przynudzanie w środku albumu. Trwa on około 45 minut, a sprawie wrażenie jakby był co najmniej dwukrotnie dłuższy. Może to wina dużej ilości krótkich utworów (jest ich aż 19!). No tak, ale pisałem, że trzyma poziom i tylko narzekam. Sprawa wygląda tak, że słucha się tego całkiem nieźle. Najlepiej wypadają szybsze, punkowe piosenki, czuć w nich moc (sprawdźcie takie "Damnation" czy "Dominoes Fall"). Jeśli dołączymy do tego specyficzny głos Armstronga otrzymamy przepis na dobrą płytę.
Na koniec mogę tylko powiedzieć, że Let the Dominoes Fall nie jest albumem przełomowym w karierze zespołu, ale z pewnością warto niego sięgnąć, chociażby dlatego, że jest to jeden z najlepszych amerykańskich krążków punkowych wydanych w tym roku. W skali od 1 do 10 będzie to 6+ albo nawet 7.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz